wtorek, 7 lutego 2012

Gulasz z renifera i inne specjały


..czyli Sztokholm kulinarnie



Kilka dni nie było mnie na blogu, a to ze względu na krótki wypad do stolicy Szwecji. Jakiś czas temu znalazłam bilety w dwie strony za psie pieniądze i namówiłam koleżanki na wyjazd. Niestety, koniec końców okazało się, że jedziemy tylko we dwie. I jak łatwo się domyślić, bilety to była najtańsza część naszej wycieczki, bo Szwecja do tanich nie należy, ale warto było!

Chciałyśmy spróbować jak najwięcej typowych szwedzkich specjałów, a tu - jak na złość - apetyt nie dopisywał, pomimo całodziennego chodzenia w mrozie, co chwilę tylko kuchnia włoska i azjatycka... Ale małe co nie co skosztowałyśmy.

Na pierwszy przystanek zatrzymałyśmy się w małej kawiarence, w której był przesympatyczny pan barista - takie miejsca później się długo pamięta - jeśli ktoś z uśmiechem i radością obsługuje klientów. Zamówiłyśmy po kawie i ciastku - ja sernik z białą czekoladą i jagodami (za którymi wręcz przepadam!), a Agata słodki ulepek - brownie z karmelem i orzeszkami.






Na obiad zatrzymałyśmy się dokładnie naprzeciwko tej kawiarenki, jednak tu - mimo że była to dość elegancko wyglądająca restauracja - obsługa była zupełnie inna. Jednak byłyśmy zmarznięte i trochę w pośpiechu, a tu w karcie wyczytałyśmy renifera, którego Agata chciała spróbować. Ja zadowoliłam się typowymi klopsikami szwedzkimi z jasnym kremowym sosem, świeżą (!) żurawiną, ziemniakami i 5 przezroczystymi plasterkami piklowanych ogórków. Klopsiki pyszne, w smaku podobne do tych z Ikei, ale dużo lepsze i czuć, że z lepszych składników... Porcje nie wyglądały zabójczo, ale najadłyśmy się niesamowicie.




  
Po obiedzie szybko do hostelu w celu wymiany baterii do aparatu (po drodze przypadkowo wstąpiłyśmy do sklepu S-F, gdzie mało nie oszalałam widząc ogrom gadżetów z Gwiezdnych Wojen, skończyło się jednak tylko na ekologicznej torbie na zakupy :D) i pędem do Icebaru, gdzie miałyśmy rezerwację. Sztokholmski Icebar jest podobnież pierwszym tego rodzaju barem na świecie. Wszystko jest tu zrobione z lodu - bar, stoły, siedzenia, szklanki... panuje temperatura -5°C czyli cieplej niż na dworze. Dodatkowo dostaje się specjalne kapotki, w których jest naprawdę ciepło. W cenę wstępu wliczony jest jeden malutki drink - obie wybrałyśmy drinka o smaku mango.




Kiedy szukałyśmy Icebaru przeszłyśmy uliczkę, na której się znajdował. I jak dla mnie...na szczęście! Dzięki temu natrafiłyśmy na bar z hiszpańskimi tapas (wiem, mało szwedzkie), więc musiałyśmy tam wejść. A kiedy zobaczyłam, że w menu mają pan con tomate - dla mnie coś najpyszniejszego na świecie - to już zupełnie oszalałam. Nie było szans, żebyśmy tam nie weszły. Zamówiłyśmy sobie po pan con tomate czyli grillowaną kromkę zwykłego chleba, posmarowaną masą składającą się ze zmiksowanego pomidora, czosnku, oliwy, soli i pieprzu. Do tego hiszpańskie piwo, a na dokładkę patatas z sosem alioli (mocno czosnkowy sos), które w karcie były dość dziwnie zapisane - po hiszpańsku jako patatas bravas (a to kompletnie inny sos), a pod spodem po włosku i angielsku już jako z alioli. Wszystko było pyszne i wyszłam stamtąd szczęśliwa :D
 



Okazało się, że poza weekendem w Szwecji obowiązuje coś na kształt menu lunchowego. Do 14-15 można zjeść porządny obiad za połowę ceny. W bardzo miłej atmosferze objadłyśmy się po uszy, bo porcje były jak dla dwóch chłopa ;) Agata wybrała rybę z ziemniakami i brokułami w sosie serowym z fetą, a ja coś, czego nazwy nie udało mi się zapamiętać :( Zrobiłam zdjęcie tablicy z wypisanymi daniami, ale chyba go tam nie było. W każdym razie były to pokrojone w drobną kosteczkę ziemniaki podsmażone z równie drobną kostką... i tu się zaczyna problem. Według mnie była to grillowana pierś, ale pan wcześniej wspomniał o kiełbasie wołowej... W Szwedów z angielskim najlepiej nie jest, ale może mają tam tak beztłuszczowe kiełbaski, które smakują jak kurczak? Nie wiem. Na mieszance położone było jajko sadzone, a obok buraczki. Można sobie było z barku dobrać jeszcze sałatki. Muszę przyznać, że moje danie ogromnie mi smakowało - jest niezwykle proste, a idealne na obiad. No a poza tym wszystkim to po prostu uwielbiam ziemniaki :)


Szukając jakiś delikatesów w sklepie, a dokładniej kiełbasy z renifera natknęłam się na... polskiego kabanosa! (o polskich sokach i daniach w słoikach nie wspominając)




     A na koniec zdjęcie nowego kubeczka do mojej kolekcji - kubki z różnych stron świata to jedyne co zbieram. W szafce się nie mieszczą, ale nadal przywożę i jeśli ktoś chce przywieźć jakąś pamiątkę dla mnie to przynajmniej nie ma problemu :) Może kiedyś pochwalę się całą kolekcją :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz