czwartek, 28 sierpnia 2014

Burger wołowy z karmelizowaną cebulą i domowymi frytkami



Po ostatnim wpisie z bakłażanem znów odezwali się znajomi/rodzina, że "tylko warzywa", a "gdzie mięso" itp. itd :) Potrzebowałam tylko drobnej pomocy w postaci motywacji, a i mięsko może się znaleźć na blogu. Wystarczy tylko że ktoś do Gąski chce przyjść i je spałaszować. Niezawodni jak zwykle okazali się Martyś z Radem, którzy wpadli na burgery.

A skąd pomysł na burgery? Dłuższa historia, ale przecież mamy czas. Podczas ostatniej wizyty mojej Mamy w Krakowie jej przyjaciółka poczęstowała ją właśnie takimi małymi burgerami (bez buły, jak i u mnie). Później przy mojej wizycie w domu i Mamunia też takie zrobiła. A że Rado się dopraszał woła - to nic innego mi nie pozostało jak właśnie wykorzystać ten pomysł.

Kwesta nr 1: dobre i dobrze zmielone mięso. Ja kupiłam ligawę (za poleceniem Mami), chyba dobrze raz na czas zapłacić ciut więcej, a mieć dobre mięsko. Poprosiłam o trzykrotne zmielenie (niby że na tatara...) i właściwie nic więcej nie potrzeba. Mama wspominała o jajku i cebulce, ale Martyś powiedziała, że "prawdziwe burgery to czyste mięso". I choć miałam ochotę dołożyć ostrą papryczkę z balkonu to się powstrzymałam. Na 3 burgery, nie jakieś ogromne, ale na kolację myślę wystarczyły, miałam niecałe 45 dkg mięsa.

Składniki:

  • Wołowina trzykrotnie zmielona
  • Sól
  • Pieprz
  • Ziemniaki
  • Oliwa

Ziemniaki Martyś obrała, ja pokroiłam w paseczki - pierwszy raz robiłam domowe frytki w piekarniku. Polałam je oliwą, posoliłam i wymieszałam. Chyba dałam ciut za dużo oliwy, bo się nie bardzo chciały rumienić, ale wyszły naprawdę dobre. Wysypałam je na blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia - 10 min w termoobiegu (chciałam, żeby w środku nie były surowe), i dodatkowe 20 na grzaniu góra-dół. Na ostatnie 10 min podniosłam blaszkę najwyżej, żeby się przypiekły, ale tak jak pisałam - wydaje mi się, że skąpałam je za bardzo w oliwie.

Z mięsem praktycznie nic nie robiłam - dodałam sporo pieprzu, sól tuż przed smażeniem - na dużym ogniu po 3,5-4 min z każdej strony i były w środku jeszcze różowiutkie i soczyste. Czas smażenia zależy od wielkości burgera i upodobań.

Przystroiłam je karmelizowaną na miodzie cebulą - pokrojoną w piórka jedną dość sporą cebulę podsmażyłam na łyżeczce miodu i łyżeczce oliwy. Po 10 min duży ogień zmieniłam na mały i mieszając (ew. dolewając oliwy) doprowadziłam do brązowego koloru i całkowitej miękkości. Posoliłam już na koniec.
Do tego była jeszcze sałatka z pomidorów, papryki i tegorocznych ogórków kiszonych od Mamy :)

Zdjęć dużo nie ma, bo trzeba było jeść, a nie bawić się aparatem. Proste, a pyszne :)


2 komentarze:

  1. To wiem, co zrobisz, jak do domku zawitasz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawy przepis, muszę koniecznie wypróbować, bo zapowiada się smakowicie!:))

    Pozdrawiam:)
    elenagotuje.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń